środa, 29 maja 2013

Incognegro, czyli kiedy dowiedziałem się, że Biały Murzyn to nie żart


Tytuł: Incognegro
Autor: Mat Johnson (scen.), Warren Pleece (rys.)
Wydawca: Vertigo, w Polsce Egmont (Świat Komiksu)
Liczba stron, okładka: okładka miękka ze skrzydełkami, ok. 140 stron
Cena: na okładce 39,90 zł, obecnie do kupienia od 30 zł
Mój soundtrack: Alan Lomax „Blues Songbook”
Moja ocena: 7/10

Na napisanie tej recenzji cieszyłem się chyba jeszcze bardziej niż na samo przeczytanie komiksu. Od początku wiedziałem, że będę miał dużo okazji do wymądrzania się, bo wszystkim tym, o czym Incognegro traktuje, interesowałem się wcześniej w ramach studiów. Również moje przewidywania odnośnie jakości komiksu i stosunku mediów do niego okazały się trafne – komiks jest przyzwoity (podkreślam to z całą mocą już na początku, bo planuję dość obszernie opisywać, co mi się nie podoba i może gdzieś umknąć ten trywialny fakt, że czyta się go przyjemnie), ale media zachwycają się nim delikatnie mówiąc na wyrost (no ale ciężko oczekiwać czegoś innego, skoro na przykład patronują jego wydaniu). Moja kłótliwa natura nie przepuści przecież takiej okazji – jeżeli ten temat nie zmusi mnie do napisania rekordowej liczby znaków i wyszukania rekordowej liczby ilustracji, to pewnie żadnemu się to nie uda.
            Incognegro można analizować od początku na dwóch płaszczyznach – jako powieść kryminalną i jako powieść o linczu i rasizmie na południu USA na początku XX wieku, choć oczywiście fabularnie te dwa elementy splatają się. Jako kryminał komiks opowiada historię śledztwa w sprawie zabójstwa kobiety, którego podejmuje się dziennikarz, gdyż jego brata niesłusznie oskarżono o ten czyn i grozi mu śmierć. Jako tekst o rasizmie komiks opowiada o próbie oczyszczenia niewinnego czarnego człowieka z zarzutów o zabójstwo i uchronienia go od bestialskiej śmierci z rąk samozwańczych białych mścicieli.
            Wątek kryminalny, pomimo tego, że stanowi przede wszystkim oś, wokół której autor snuje obraz rasistowskiego Południa, początkowo wydaje się interesujący. Szybko jednak okazuje się, że doświadczony i przebiegły czarny dziennikarz, od dawna penetrujący mroczne Południe w kamuflażu białego człowieka, na śledztwo zupełnie nie ma pomysłu i przez większość czasu wypytuje tak, jakby pytał o jakiś adres. Fakt, zaraz po przyjeździe używa kilku niby to zręcznych sztuczek, ale później albo autorowi nie chciało się wymyślać kolejnych, albo doszedł do wniosku, że norma pomysłowości została wyrobiona. W takiej sytuacji niepodobna oczekiwać, aby fabuła rozwijała się inaczej niż po prostu odkrywając się po kawałku w kolejnych miejscach, które dziennikarz odwiedza, co oczywiście nie jest przesadnie interesujące dla czytelnika. Obowiązkowe w kryminale zwroty akcji rozczarowują, tak samo jak zakończenie – morderca w pewnym momencie po prostu oznajmia: „To ja!” i tyle. Takie rozwiązanie nie dość że jest zwyczajnie niesatysfakcjonujące z punktu widzenia czytelnika, to jeszcze eksponuje kilka niezręczności fabuły. Czemu morderca wcześniej się nie przyznał, a teraz się przyznaje? Czemu morderca najpierw był wyrachowany i bezlitosny, a teraz zbiera mu się na wyznania? Czemu pozostał w okolicy, mimo że mógł wyjechać? W ogóle jego motyw wydaje się naciągany. Tego typu niuanse można by zignorować, ale nie w konwencji realistycznej. Jeśli Incognegro ma być poważnym głosem w dyskusji o rasizmie, to historia powinna być wiarygodna, bo przecież z tezami przedstawionymi w bajkach nikt polemizować nie będzie.
            O komiksie Johnsona mówi się, że porusza ważny temat. Co takiego mówi więc na temat odrażających realiów życia na południu USA na początku XX wieku? Zaskakująco mało. Po pierwsze, kolosalnym absurdem jest stanowiący podstawę fabuły plan dziennikarza na uratowanie niewinnego brata – zamierza on odkryć prawdę i poinformować o niej szeryfa! Serio? Dobrze opisanym faktem historycznym jest, że sprawiedliwość była ślepa w sprawach linczu, mimo że ich sprawcy fotografowali się na pocztówkach – okazywało się bowiem, że policja nie chciała aresztować podejrzanych, a sąsiedzi nie chcieli zeznawać; poza tym wszyscy się znali i przeważnie zgadzali co do tego, że postępują właściwie, a nawet jeśli nie, to mało kto gotów był ryzykować społeczne wykluczenie i bardziej dotkliwe konsekwencje ze strony zaangażowanych w proceder miejscowych notabli. Dziennikarz wyspecjalizowany w temacie linczu planuje po prostu pójść do szeryfa i powiedzieć: „To nie ten Murzyn to zrobił, wypuśćcie go.”? Bzdura.
            Podobnie mało głębi wnoszą przedstawieni antagoniści – czy to archvillain opowieści, wysłannik Ku Klux Klanu, czy wróg zbiorowy – opresyjne białe społeczeństwo Południa. Motywy ich postępowania zostały jedynie zasygnalizowane w kilku wypowiedziach, ale jeżeli ktoś nie wie, czym był paternalizm Południa, raczej nie zrozumie skąd w jego białych mieszkańcach takie poczucie wyższości i nienawiść do emancypujących się czarnych. Podobnie sprawa ma się z samym okrucieństwem linczu. Te kilka klatek na początku komiksu na dobrą sprawę wcale nie uświadamia różnicy pomiędzy zwykłym powieszeniem niewinnego człowieka, a tym co robiono czarnym. Tę różnicę uświadamiają dopiero realistyczne zdjęcia (jedno zamieszczam niżej) i opisy, ale tych nie udało się wpleść dobrze do scenariusza. Okrucieństwa takie jak przebieranie czy kastrowanie niby są nazwane po imieniu, a mimo to w dalszej części historii wygląda to tak, jakby bohaterowie uciekali po prostu przed groźbą szafotu, jak jacyś piraci z Karaibów.
            Wreszcie zdecydowanie za mało jest w tej opowieści o samych Murzynach. Główny bohater spotyka ich właściwie tylko dwóch – swojego własnego kuzyna, którego próbuje ratować i starszego właściciela bryczki, który obwozi go po okolicy. Dowiaduje się od nich, że na południu jest źle, że biją i zabijają za byle co. Ale cokolwiek o tym, jak Murzyni sobie z tym radzą? Czy mają jakiekolwiek sposoby obrony, a jak nie obrony to odreagowania lub ucieczki? Czy są w jakikolwiek sposób zorganizowani, a jeśli nie, to dlaczego? Jakie znaczenie ma dla nich religia, jakie rodzina? Nie, nic z tego.
            Jak wspomniałem na samym początku, komiks czyta się dobrze. Jest narysowany bardzo ładnie i prawdziwą przyjemność sprawia po prostu patrzenie na obrazki. To jednak nie jest jeszcze powód, aby oznajmiać wszem i wobec, że Incognegro porusza niesamowicie ważny temat, jest pouczający, że wreszcie komiks zajmuje się trudnymi tematami i tym podobne. We wstępie Mat Johnson wspomina, jak jako czarne dziecko o bardzo jasnej karnacji bawił się w agenta Murzynów na Południu. Ten komiks to właściwie ilustracja takich wyobrażeń i niewiele więcej.
Po licznych i obszernych dokumentacjach okrucieństw, których biali dopuszczali się na czarnych (na przykład album Without Sanctuary), po niesamowitych, literackich opisach losów mieszańców w urządzonym rasowo społeczeństwie (jak Light In August Faulknera) nie można nazwać Incognegro inaczej niż dziecinną zabawą. Jeżeli komiks ma funkcjonować jako poważne medium, wypadałoby chyba zacząć go poważnie krytykować, a nie piać z zachwytu nad wszystkim, co się w ogóle ukazuje. Incognegro nie zbliża się na przykład do poziomu Mausa. Może znów za sprawą objętości. Zaprawdę geniusza potrzeba, aby to, czego opisanie zajęło innym setki stron, streścić do kilkudziesięciu obrazków. Matowi Johnsonowi takie streszczenie dobrze nie wyszło.
Wreszcie ostatnia rzecz – tłumaczenie. Przekład jakiegokolwiek tekstu o południu USA jest zawsze wielkim wyzwaniem, jest też zawsze koniecznością wyboru pomiędzy kilkoma formami oszustwa, nie da się bowiem oddać po polsku południowoamerykańskiego wariantu języka angielskiego. O ile różnicę pomiędzy zwykłym amerykańskim a angielskim udało się tłumaczowi zręcznie pokazać za pomocą różnych rejestrów języka polskiego, o tyle dziwaczny twór wymyślony przezeń, aby dać pojęcie o tym, jak brzmi język angielski, jakim posługują się mieszkańcy Południa, brzmi sztucznie i raczej rozprasza niż pozwala bardziej docenić pracę scenarzysty.
To właściwie tyle. Incognegro to niezły komiks, którego lektura sprawia przyjemność i który może zainteresować losami Południa tych, którzy wcześniej z tym tematem nie mieli wiele wspólnego. Sporo natomiast dzieli go od bycia ważnym głosem w debacie na temat historii USA i rasizmu, jeszcze więcej zaś od miana komiksu wybitnego i na tych mankamentach skupiła się niniejsza recenzja. W efekcie może odmalowałem nieco bardziej pesymistyczny obrazek Incognegro niż należało.

Jedna ze nielicznych sztuczek "podstępnego" detektywa na ładnej stronniczce...


Korpus zlinczowanego Murzyna, który potem dla zabawy podpalono i na którym ćwiczono celność strzałów. W tle oprawcy ustawieni do zdjęcia jak zielona szkoła na Giewoncie...


 Mat Johnson, scenarzysta Incognegro, prywatnie autentyczny "biały czarnuch".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz