Tytuł: Loveless (nie,
ku%^#, stanowczo odmawiam zapisywania tytułu tak, jak pojawia się on na
okładce, bo TAk pISzĄ DzIEwcZynki Z pODstawÓwKI)
Autor: Brian Azzarello
(scen.), Daniel Zezelj (rys.), inni
Wydawca: DC (Vertigo), w Polsce Mucha Comics
Liczba stron, okładka: chyba twarda, 24 numery x ok. 25
stron = ok. 600 stron, w Polsce wydane w czterech zeszytach
Cena: za polski komplet ok.
160 zł
Mój soundtrack: VA „True Blood
OST Vol. 3”
Moja ocena: 3/10
Komiks jest tak banalny, że da się go przeczytać w dwa dni, więc to
trochę jak wydawanie stu sześćdziesięciu złotych na batonika, po którym po
godzinie zostanie tylko... nieważne. Batonik przynajmniej jest smaczny. Komiks
Azzarello nie. Oto scenka, przykład kunsztu scenarzysty: przeplata się czas
rzeczywisty opowieści z retrospekcją; w retrospekcji mąż i żona biorą ślub, w
czasie rzeczywistym mąż spotyka się z żoną po wojnie i kochają się; kiedy w
retrospekcji padają słowa księdza „pan młody może pocałować pannę młodą”, w
czasie właściwym mąż robi żonie minetę. Cholernie to błyskotliwe, co nie?
Takie
mamy czasy, że przyjęło się uważać, że seks i przemoc są jak ketchup na
kanapce, to znaczy dodane do czegokolwiek mogą sprawić, że będzie to
przynajmniej zjadliwe. Udowodnienie, że to jednak nieprawda można by właściwie
zaliczyć w poczet zasług Azzarello.
Pół
biedy, gdyby cała ta brutalizacja była tylko żałosna czy komiczna (dialog, w
którym delikatna southern lady oznajmia przyjaciółce, że najbardziej
tęskni za fiutem swojego męża, ma mniej polotu niż scenariusz przeciętnego
filmu porno), ale przez nią fabuła nie ma po prostu sensu. Chcesz, żeby było mrocznie,
więc uśmiercasz głównego bohatera? Świetnie! Tylko upewnij się wcześniej, że
umiesz poprowadzić dalej historię bez niego i nie będzie musiał wracać jako
duch rozmawiający z resztą bohaterów o dupie Maryni! Chcesz pokazać ponury
świat, w którym każdy ma coś na sumieniu? Super! Tylko upewnij się, że będziesz
w stanie stworzyć chociaż jedną postać, której losy będą w jakikolwiek sposób
obchodzić czytelnika!
Ambicją
scenarzysty było dociągnięcie „sagi” Blackwater do lat 30. dwudziestego wieku.
Jako że wcześniej odwołano serię, ambicja ta pozostała właściwie niespełniona. Jedynie numery od dwudziestego drugiego do dwudziestego czwartego przedstawiają
wydarzenia zupełnie oderwane od głównej historii rozgrywającej się około roku
1870. Te trzy krótkie historyjki osadzone w pierwszych dekadach dwudziestego wieku to akurat jedyne, co w całej serii można
przeczytać z jakąkolwiek przyjemnością. Dość późno przypomniał sobie Azzarello
jak się pisze scenariusze. Ale po tym, czym męczył przez dwadzieścia jeden
numerów, nie jest go ani trochę żal. W tej sytuacji w ogóle nie ma znaczenia, że
na ilustracje Daniela Zezejla patrzy się przyjemnie, choć brakuje im
westernowego klimatu.
Jak to mawiał znajomy, „chujnia, i to chujnia grubymi nićmi szyta”. I naprawdę tytuł
na okładkach pisany jest W tEn SpOSóB.
Ciężkie jest życie wdowy...
I ciężko mi sobie wyobrazić, co kierowało tym, kto stworzył logo serii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz