Tytuł: Silverfish
Autor: David Lapham
Wydawca: DC (Vertigo), w Polsce niewydane
Liczba stron, okładka: 166 stron
Cena: nie dotyczy mnie
Mój soundtrack: David Lynch
„Crazy Clown Time”
Moja ocena: 6.5/10
Melanocetus Johnsonii to
gatunek ryby głębinowej występujący we wszystkich oceanach świata na głębokości
powyżej dwóch tysięcy metrów. Samiec i samica różnią się wyraźnie od siebie,
także rozmiarami, samica osiągnąć może do trzynastu centymetrów, samiec jest
malutki. Ryby z tego gatunku potrafią upolować ryby dużo większe od siebie, ale
99.9% ludzi w ogóle to nie obchodzi. 99.9% ludzi obchodzi tylko to, czy ryby te
żyją WYSTARCZAJĄCO DALEKO OD NICH. Nie ma pewności dlaczego tak się dzieje, ale
może to mieć związek z ich wyglądem (patrz poniżej).
Rybik
cukrowy, z kolei, to srebrzysty, bezskrzydłowy owad o długości ok. 7-10 mm.
Rybiki cukrowe szukają pokarmu zawierającego skrobię i inne polisacharydy.
Zamieszkują miejsca ciepłe i wilgotne, na przykład łazienki. Uważa się je za
komensali człowieka. Po angielsku rybik cukrowy to silverfish.
W
komiksie Siverfish Davida Laphama rybik cukrowy nie występuje. Jest za
to mowa o rybach, z wyglądu przypominających Melanocetus Johnsonii, ale
nie przeczytacie o tym w zajawkach, z nich bowiem dowiecie się jedynie, że Silverfish
opowiada o wakacyjnym śledztwie, które podejmuje grupa nastolatków, aby
dowiedzieć się więcej o podejrzanej macosze jednego z nich, co jest prawdą, ale nie całą prawdą.
Komiks
balansuje na granicy konwencji wypracowanych z jednej strony przez Scooby
Doo, Where Are You?, z drugiej przez Twin Peaks, co jest dość
irytujące, skoro w grę wchodzą napalone nastolatki i zakrwawione noże, a więc
tematy zdecydowanie spoza obszaru zainteresowań twórców serii znanej z promocji
poglądu, jakoby pierwszym krokiem na drodze do popełnienia dowolnego
przestępstwa było wymyślenie przebrania i strasznej legendy. Może przechylenia
na tę stronę wynikają z ograniczeń objętości komiksu, co siłą rzeczy owocuje
traktowaniem tematów po łebkach i przedstawianiem ich w naiwnie prosty sposób.
David Lapham zalicza się bowiem do grona tych artystów, którzy decydują się
tworzyć dzieło samemu i opublikować je w całości, ale płacą za to mocno
ograniczoną objętością. Sto sześćdziesiąt sześć stron to naprawdę za mało, żeby
dobrze opowiedzieć historię o przestępstwie popełnionym w przeszłości, wplątać
do niej odrobinę lovecraftowskiego szaleństwa (rybki!) i doprawić to wszystko
rozterkami małolatów, w których zaczynają buzować hormony.
Dziwię
się, że nikt do tej pory nie uświadomił autorom, z czym wiąże się decyzja o
zamknięciu fabuły na niewiele ponad stu stronach. Rezultatem tego są historie,
w których trójka nastolatków w pół godziny przez telefon dowiaduje się o
rzeczach, do których nie dotarła policja prowadząca oficjalne śledztwo. Nie
wspominając o tym jak idiotycznie wypadają kluczowe dla rozwoju akcji kłótnie
dziewczyn o faceta, który, spotykając się z jedną z nich, ośmiela się poświęcić drugiej pięć
minut i jak bardzo mija się z celem wprowadzanie wesołego miasteczka jako
lokalizacji przestrzennie spinającej prolog i finał, jeżeli później nie ma
miejsca, żeby wykorzystać którykolwiek z jego rekwizytów oprócz drabiny. Czepiam się
tym razem strasznie, ale to chyba dość podstawowe błędy w scenariuszu, które
sprawiają, że historię, która ma potencjał na lynchowski scenariusz, czyta się
bez cienia niepokoju. Kolejne klatki przelatują tak szybko, że czytelnik nie ma
czasu się przestraszyć tych Melanocetus Johnsonii, nie wiedzieć czemu w
tej historii nazywanych rybikami cukrowymi (ale nie udaję, że zrobiłem w tym
temacie tytaniczny research, może jednak wyjaśnienie akurat tej zagadki jest
proste, a ja je w skandaliczny sposób przeoczyłem).
Tym
razem, zamiast na siłę pisać dwa zdania o wizualnej stronie wydawnictwa, złamię
ponownie zasadę dotyczącą liczby obrazków towarzyszących każdej notce i dołączę
po prostu trzecią ilustrację, pokazującą kreskę.
Nie pozostaje zatem nic do dodania poza tym, że
Silverfish to kolejny zgrabny komiks, który można przeczytać, ale nie
trzeba. Może byłby lepszy rozciągnięty na co najmniej trzysta stron, ale może
by nie był.
Tu akurat najbardziej klasycznie wyglądająca strona z całego komiksu, robi nieco lepsze wrażenie niż całość, która czasem przywodzi na myśl nowe produkcje o Scooby Doo, obecnie emitowane przez Cartoon Network...
Odrobina lovecraftowskiego szaleństwa, choć dżentelmen z pewnością nie pozwoliłby, żeby najplugawsza kreatura wyrażała się w ten sposób...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz