poniedziałek, 13 maja 2013

Joker Azarello, czyli nieśmieszny żart, który nie jest śmieszny


Tytuł: Joker
Autor: Brian Azzarello (scen.), Lee Bermejo (rys.)
Wydawca: w Polsce Egmont (Klub Świata Komiksu), choć czytałem oryginał
Liczba stron, okładka: 128, okładka ponoć twarda
Cena: generalnie około 50 zł
Mój soundtrack: wtedy jeszcze nie wpadłem na ten pomysł
Moja ocena: 3/10

Ledwo człowiek wpadnie na fajny pomysł pisania recenzji komiksów, a już okazuje się, że dopada go poczucie misji, a jego barki przytłacza ciężar odpowiedzialności za portfele innych. Na fali tegoż poczucia misji zdecydowałem się opisać komiks, który czytałem dawno temu i który okazał się być jednym z najsłabszych komiksów jakie czytałem w ogóle.
            Oczywiście, kogo nie zainteresowałoby wydawnictwo zatytuowane Joker, zwłaszcza po sukcesie trylogii o Batmanie Christophera Nolana (która na mnie akurat nie zrobiła szczególnego wrażenia)? Kogo nie przyciągnąłby krwiożerczy uśmiech białolicego Dowcipnisia (w szkole uczyli, że trzeba zmieniać, żeby się nie powtarzać, nie?)? Mnie też zainteresowały, ale na szczęście jeszcze bardziej zainteresowało mnie tego dnia Torso, na które ostatecznie wydałem ciężko zarobione pieniądze.
            Na szczęście, gdyż pomimo ciekawych ilustracji Bermejo, przebrnięcie przez historię było męką. Nie wiem tylko czy bardziej męczące było samo brnięcie przez kolejne strony opowieści o Jokerze odzyskującym wpływy w mieście, czy też coraz bardziej dojmujące poczucie rozczarowania i bezsensu. Cieszę się, że nie kupiłem tego komiksu, bo wtedy prawdopodobnie najbardziej by mnie bolało wyrzucenie tych pięćdziesięciu złotych w błoto.
            Co z nim właściwie jest nie tak? Przede wszystkim jest mniej więcej tak wciągający jak czytanie tablic rejestracyjnych samochodów stojących na parkingu. WE 4452A, WX 18420, W8 JOKER (widziałem taką vanity plate), Joker zabija jednego gangstera, Joker grozi drugiemu i go zabija, Joker zabija trzeciego. Cholera, ustalanie jakie dzielnice oznaczają litery na tablicach rejestracyjnych jest jednak ciekawsze. Joker Azzarello nie ma za grosz poczucia humoru, zero teatralności i błazenady (por. Joker witający niegdyś Batmana w białym garniturze słowami: „of all the gin joints in all the towns in all the world she walks into mine”, ech). Ale w porządku, zdaje się, że już wcześniej Miller zaproponował Jokera twardego, brutalnego i niezabawnego. Nie wiem (jeszcze) jak koncepcja Millera sprawdziła się dla Millera, ale dla Azzarello nie działa w ogóle. Tutaj Joker odzyskujący kontrolę nad miastem jest nudniejszy i mniej przekonujący niż pierwszy lepszy podrzędny gangster. No może ja się nie znam, ale chyba nie o to chodziło w tej postaci. Zresztą, od kiedy Jokerowi zależy na kontroli nad miastem? Zawsze był raczej podążającym swoimi ścieżkami indywidualistą-świrem, niż kacykiem.
            Wspomniane rysunki Bermejo są w nowoczesnym, mrocznym stylu i na początku mogą sprawić wrażenie, że rzeczywiście mamy do czynienia z jakąś nową jakością w uniwersum i nie ma co porównywać Jokera z tego komiksu do poprzednich wcieleń. Szybko jednak okazuje się, że najbardziej spektakularne ilustracje nie są w stanie przykryć miałkości i zupełnego braku polotu fabuły i dialogów. Nieśmieszne żarty dzielą się na nieśmieszne żarty, które są tak nieśmieszne, że się z nich śmieje i na nieśmieszne żarty, które zbywa się milczeniem. Ten komiks należy do tej drugiej kategorii.

Mroczny Joker Azarello. Nie sugerować się "ha ha ha" na niebie, nie jest śmiesznie.


Rok 1994 i Detective Comics #672, czyli według mnie tak to powinno wyglądać. Polecam wczytać się w recenzje spektaklu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz