wtorek, 21 maja 2013

Marvel Noir 1/2, czyli w końcu polała się krew


Tytuł: Marvel Noir, patrz niżej 
Autor: patrz niżej
Wydawca: Marvel
Liczba stron, okładka: patrz niżej
Cena: miliony pesos
Mój soundtrack: patrz niżej


Niniejszym zabieram się do robienia czegoś, czego nie lubię robić, to jest bałaganu. Marvel Noir to seria komiksowa, której akcja rozgrywa się w alternatywnym uniwersum. Poszczególnym marvelowskim herosom poświęcone są jeden-dwa arki i nie ma ciągłości fabuły, cechą wspólną poszczególnych historii jest zaś zapożyczona (przynajmniej teoretycznie) z filmów noir sceneria. Gdybym był konsekwentny, powinienem tego rodzaju przedsięwzięcie analizować w kawałkach, tak, jak zrobiłem to na przykład z Lobo. Tym razem doszedłem jednak do wniosku, że napiszę długą notkę o całej serii, wyróżnię w niej poszczególne arki, bo słyszałem, że nie są równe, a ocena serii będzie średnią z ocen części. Aha, wrzucę ją w dwóch częściach.
            Zanim przejdę do opisu poszczególnych arków, pofolguję jeszcze przez chwilę swojej próżności i napiszę kilka zdań o tym, jakich trudności w takim łączeniu konwencji się spodziewałem. Zbiegiem okoliczności ostatnio oglądałem akurat sporo filmów noir. Gatunek ten triumfy święcił w Hollywood po drugiej wojnie światowej i w latach 50. Interesował się zbrodnią, ale była to zbrodnia, w przeciwieństwie do klasycznych, angielskich kryminałów, popełniana przez zwykłych ludzi żyjących w brudnych i skorumpowanych miastach, a nie w rezydencjach. Pobudki morderców były przeważnie jak najprostsze i jak najniższe. Kino noir, będące w jakimś sensie odtrutką na konwencję Sherlocka Holmesa, wytworzyło szybko własną, co mogłoby być kłopotliwe, gdyby podejść poważnie do tematu połączenia jej z tak wyrazistą i charakterystyczną formą jak komiks.
Detektywi noir nie strzelają wprawdzie przed zadaniem pytania, ale wiedzą jak obchodzić się z bronią, detektywi komiksowi umieją się posługiwać tylko taką, która nie zrobi nikomu krzywdy. Detektywi noir to zwykli goście, może tylko bardziej pomysłowi i bardziej zdeterminowani od bandytów, z którymi walczą. Nie mają do dyspozycji super-mocy, super-technologii i milionów dolarów. Wrogowie detektywów noir to też zwykli goście, zainteresowani przede wszystkim tym, żeby zarabiać jak najwięcej, więc rzadko kiedy będzie im zależało na podboju całego świata w fikuśnym kostiumie i rzadko kiedy będą psychopatami prześladowanymi przez demony przeszłości (te zresztą w kinie noir zarezerwowane są dla protagonistów). Wreszcie, kino noir lubiło gorzkie puenty niweczące wysiłek detektywów i pokazujące potęgę skonsolidowanego systemu nastawionego na zysk wszelkim kosztem. Jednostki próbujące przestrzegać zasad często w końcu same wikłały się w moralne kompromisy, podczas gdy w klasycznych komiksach wszyscy na koniec żyli długo i szczęśliwe, włącznie ze złoczyńcami jedynie tymczasowo umieszczanymi w miejscach odosobnienia, gdzie mogli spokojnie knuć kolejne ucieczki i zbrodnicze plany. To wszystko niby encyklopedyczna teoria i uogólnienie, ale pewnych rzeczy nie da się pogodzić w takim miksie i twórcy serii Marvel Noir musieli decydować, czy robią bardziej marvela czy bardziej noir. Stąd, tam gdzie ma to sens, zaznaczyłem (oczywiście na własne wyczucie) w jakich proporcjach te składniki się mieszają.

Spider-Man: Noir
(David Hine, Fabrice Sapolski (scen.), Carmine Di Giandomenico (rys.), 4 x ok. 25 stron = ok. 100 stron, Barry Adamson „Moss Side Story”, 7/10)

Pierwszy arc ze Spider-Manem i jednocześnie mój pierwszy kontakt z serią. Fabuła momentami zabawna i nienaturalna, ale generalnie zaskoczenie in plus. Świetne wybrnięcie z kłopotu jak na przestrzeni stu stron Peter Parker ma się stać Spider-Manem i zebrać informacje o przestępcach pozwalające mu skutecznie z nimi walczyć. Historia ciekawie osadzona w realiach Wielkiego Kryzysu, zaskakująco brutalnych i brudnych. Bardzo udana konwersja postaci – Goblina, Black Cat, Kravena i innych. Zdziwiłem się, że nie narysowano tego komiksu w czerni i bieli, aż się o to prosi, ale pewnie stały za tym jakieś względy. Kreska jak dla mnie zbyt nowoczesna jak na projekt, który otwarcie ma czerpać z klasyki, ale ładna. Jeżeli chodzi o konflikt pomiędzy konwencjami, który opisałem wyżej, tutaj to będzie w jakiś 65% marvel, a w 35% noir.


 Spider-Man w końcu bierze do ręki pistolet.


Spider-Man: Eyes Without A Face
(David Hine, Fabrice Sapolski (scen.), Carmine Di Giandomenico (rys.), 4 x ok. 25 stron = ok. 100 stron, The Black Heart Procession „The Spell”, 7/10)

Drugi arc ze Spider-Manem, pogłębiający motywy zapoczątkowane w poprzednim. Znów udana konwersja postaci (Dr. Octavius, Jean DeWolff), tym razem w ramach fabuły poruszającej nie kwestie społeczne, a rasowe. Historia jest mocniejsza niż poprzednia i mroczniejsza, co przechyla szalę na stronę marvela jeszcze bardziej – 75% przy 25% noir. Ogólnie, fabularnie lepsza i ciekawsza niż poprzednia, częściowo zapewne dlatego, że w poprzedniej trzeba było jakoś przedstawić świat i przemianę P. Parkera, popada jednak w klasyczne komiksowe schematy, tyle że w bardziej brutalnym wydaniu. Zakładam, że nie do końca o to chodziło i nie na to autorzy wcześniej narobili mi ochoty, stąd taka sama ocena jak części pierwszej.


Dr Octavius w wersji noir i (wywodzące się wszak z voodoo) zombie.


Daredevil: Noir (Liar’s Poker)
(Alexander Irvine (scen.), Tomm Coker (rys.), 4 x ok. 25 stron = ok.100 stron, Morphine „B Sides And Otherwise, 9/10)

Mogę się mylić, ale chyba natknąłem się gdzieś w internecie na opinię, że to właśnie ten arc zaniża średnią całej serii. Dziwne, zważywszy na to, że wydaje się być idealną realizacją zamysłu. W połowie komiks marvelowski, w połowie historia noir, siłą rzeczy przypomina nieco Sin City, które wcześniej poruszało się w podobnych rejonach. Świetna, typowa dla noir fabuła – śledztwo, którego Matt Murdock podejmuje się dla tajemniczej klientki i wojna gangów w tle. Świetny scenariusz, który daje czas, żeby poczuć napięcie śledztwa i frustrację związaną z komplikacjami i nietrafionymi podejrzeniami. Świetne, klimatyczne rysunki. 10/10 w realizacji koncepcji, 9/10 ogółem, choć ciężko mi sformułować konkretny zarzut, może to przez to, że cały czas ciężko zapomnieć, że to jednak tylko spin-off i może dialogi mogłyby być bardziej dowcipne.


Daredevil w kadrze przywodzącym na myśl Sin City.


Iron Man: Noir
(Scott Snyder (scen.), Manuel Garcia (rys.), ok. 100 stron, Lydia Lunch and Rowland S. Howard „Shotgun Wedding” bootleg, 6.5/10)

Akurat za Tonym Starkiem nigdy nie przepadałem, a mój sentyment związany z Iron Manem wziął się jedynie stąd, że jak miałem jakieś trzy lata, dostałem na mikołajki jego zajebistą figurkę. Nie żałuję więc specjalnie, że ten arc to nieporozumienie. Z filmem noir nie ma on nic wspólnego, jest to jednak całkiem fajny mariaż z konwencją Indiana Jonesa. Są legendarne miejsca, legendarne artefakty, nazistowskie Niemcy, zgrabna fabuła ze zgrabnym zwrotem akcji, tylko powagi za grosz w tym nie ma. Mimo to, czyta się przyjemnie, rysunki są ładne, a scenariusz dobrze napisany. Nadal jednak wolę patrzeć na Harrisona Forda.


Indiana Stark odnajduje Atlantydę.


Luke Cage: Noir
(Mike Benson, Adam Glass (scen.), Shawn Martinbrough (rys.), ok. 100 stron, RL Burnside „Wish I Was In Heaven Sitting Down”, 8/10)

Za eksperta w dziedzinie kina noir się nie uważam, ale wydaje mi się, że smutna prawda jest taka, że w tym gatunku miejsce Czarnych było w windach, za kierownicami limuzyn czy za ladami w hotelach. Luke Cage jest więc, podobnie jak powyższy Iron Man opowieścią noir jedynie z nazwy. Co nie znaczy, że jest to opowieść słaba, wręcz przeciwnie, to chyba jak dotąd najbardziej realistyczna historia w serii. Okazuje się, że podczas gdy Luke Cage odsiadywał wyrok za napaść na białego policjanta, w Harlemie wiele się zmieniło – zwłaszcza dla jego bliskich – na gorsze. Klasyczna historia o porządkowaniu starych spraw, dobry scenariusz i klimatyczne rysunki. Jest w tej historii i przemoc, i melancholia, i patos, a przede wszystkim klimat Harlemu.


Luke Cage, czyli "some are born for trouble".



W drugiej części kolejne pięć arków, podsumowanie i ocena.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz