Tytuł: Lobo Infanticide
(Lobo Dzieciobójstwo)
Autor: Keith Giffen (rys.,
fabuła), Alan Grant (scen.)
Wydawca: DC, w Polsce TM-Semic (Top Komiks)
Liczba stron, okładka: miękka, 4 numery x ok. 25 stron =
ok. 100 stron, w Polsce wydane w jednym zeszycie
Cena: za polskie wydanie ok.
20 zł
Mój soundtrack: Rob Zombie
„Hellbilly Deluxe”
Moja ocena: 7/10
Lobo to chyba pierwszy komiks „dla dorosłych”, jaki mi
podsunięto. To także pierwsze pytania, czy aby mam na pewno wystarczająco dużo
lat, żebym mógł to kupować (dopiero potem były problemy z papierosami).
Naiwnością byłoby uważać, że wtedy nie kierowała mną przynajmniej w jakimś
zakresie chęć bycia fajnym, a co jest fajniejszego, niż duży gość z czerwonymi
oczami, czarnymi znakami na twarzy, długimi włosami i łańcuchem z hakiem na
ramieniu? Teraz jestem w stanie wymienić dużo rzeczy, które na takiej liście
wyprzedziłyby gościa uśmiercającego całą swoją planetę, żeby być
niepowtarzalnym, ale sentyment pozostaje, a po komiksy, które od lat leżą na
mojej półce zawsze chętnie sięgam. Byłem jednak ciekaw, jak Lobo obroni się
czytany po raz pierwszy teraz, w wieku dwudziestu trzech lat (też gadanie, bo niby
kto czytał te komiksy wtedy kiedy się w Polsce oryginalnie ukazywały, przecież nie pięciolatki?).
Zaopatrzyłem się więc w Dzieciobójstwo, ale będę się trzymał angielskiej
nazwy Infanticide, bo po angielsku czytałem i do tej wersji będę się
później szczegółowo odnosił.
Lobo to
oczywiście z założenia parodia komiksów o super bohaterach, ale na przestrzeni
kilkunastu historii powstało unikalne uniwersum (kilka razy przez samego ‘Bo
niszczone), w przeciwieństwie do na przykład wspominanego już 1963.
Uniwersum hałaśliwe i chaotyczne jak chyba żadne inne (teraz nie przychodzi mi
do głowy jakiekolwiek, które mogłoby konkurować), będące terytorium polowań międzygalaktycznego
łowcy nagród, którego jedyną dobrą cechą jest to, że (jak sam o sobie mówił w Ostatnim
Czarnianie): „honorowy z niego facio”. No i jest też zabawny. Poza tym to
chodzące zniszczenie. To tak jakby ktoś tego nie wiedział.
W Infanticide
to Ważniak staje się zwierzyną, na którą poluje legion jego nieślubnych dzieci,
z racji swego pochodzenia skazywanych na życie w nędzy i wygnaniu we wszystkich
zakątkach wszechświata. Aby go schwytać, zastawiają pułapkę... !!!SPOILER
ALERT!!! – fałszywą bazę wojskową i wysyłają do Lobo pismo informujące o
powołaniu do wojska. Pomysł przepięknie absurdalny, choć tym razem wydarzenia
zmierzają w jedynym możliwym kierunku dość prostą drogą (Ostatni Czarnian,
Lobo Vs. Mask, czy Kontrakt na Bouga miały jednak ciekawsze
fabuły).
Nie wiem
za to, czy to kwestia moich coraz szerszych horyzontów (ach!), czy rzeczywiście
Infanticide jest bardziej od innych komiksów o Lobo przepełnione
aluzjami do różnych tworów popkultury. Z tego co w tej chwili pamiętam, w Dzieciobójstwie:
samolot, którym leci Ważniak, zostaje porwany, a porywacz żąda, aby
skierować go na Kubę (Monty Python?); później pojawiają się dwaj żołnierze
„Brutish Empire” w wysokich, niebieskich hełmach, którzy zwracają się do siebie
per „Chipp” i „Dayl” (później nie wiem czemu już wprost „Chip” i „Dale”), a plan działania wobec intruzów na swoim terytorium formułują następująco:
„Cook ‘Em, Duke ‘Em, Nuke ‘Em!” (sprawdziłem, pierwszy Duke Nukem pojawił się
pod koniec 1991 roku, Infanticide wyszło w 1992); w końcu Lobo bierze
udział w manewrach wojskowych, w których współzawodniczą (jak idiotycznie
wygląda to, skądinąd neutralne i eleganckie, słowo w kontekście tego komiksu)
drużyny Niebieskich i Czerwonych (na siłę widzę w tym aluzję do Parszywej
Dwunastki? Czy w USA we wszystkich wojskowych manewrach są drużyny
Niebieska i Czerwona?).
Przyznaję,
że miałem niezłą radochę rozszyfrowując te smaczki, nawet jeśli dostrzegłem
coś, czego w zamierzeniu tam nie miało być (choć nie sądzę). Poza tym, chyba dopiero
teraz zacząłem doceniać bałaganiarską kreskę Giffena nadającą komiksowi
niszowy, ekstremalny charakter (jakoś tak musiałby wyglądać punk rock, gdyby komuś
udało się go narysować).
Ostatnia rzecz, którą
chcę poruszyć w tej recenzji, jest raczej luźno związana z tematem. Myślę
bowiem, iż polskim tłumaczom komiksów o Lobo należy się góra krakersów za przekład
takich odzywek jak: „The Main Man” -> „Ważniak”, czy „Feetal’s Butt” ->
„Kurny Flać”. Dopiero teraz, kiedy miałem okazję przeczytać wypowiedzi Lobo w
oryginale, w pełni doceniłem pomysłowość w tłumaczeniu, ekhm, neologizmów,
które wcześniej znałem jedynie po polsku i nie miałem pewności na ile oddają
ducha oryginału. Takie anglistyczne spaczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz