sobota, 18 maja 2013

Lobo Infanticide, czyli czytasz tata tą książkę?


Tytuł: Lobo Infanticide (Lobo Dzieciobójstwo)
Autor: Keith Giffen (rys., fabuła), Alan Grant (scen.)
Wydawca: DC, w Polsce TM-Semic (Top Komiks)
Liczba stron, okładka: miękka, 4 numery x ok. 25 stron = ok. 100 stron, w Polsce wydane w jednym zeszycie
Cena: za polskie wydanie ok. 20 zł
Mój soundtrack: Rob Zombie „Hellbilly Deluxe”
Moja ocena: 7/10

Lobo to chyba pierwszy komiks „dla dorosłych”, jaki mi podsunięto. To także pierwsze pytania, czy aby mam na pewno wystarczająco dużo lat, żebym mógł to kupować (dopiero potem były problemy z papierosami). Naiwnością byłoby uważać, że wtedy nie kierowała mną przynajmniej w jakimś zakresie chęć bycia fajnym, a co jest fajniejszego, niż duży gość z czerwonymi oczami, czarnymi znakami na twarzy, długimi włosami i łańcuchem z hakiem na ramieniu? Teraz jestem w stanie wymienić dużo rzeczy, które na takiej liście wyprzedziłyby gościa uśmiercającego całą swoją planetę, żeby być niepowtarzalnym, ale sentyment pozostaje, a po komiksy, które od lat leżą na mojej półce zawsze chętnie sięgam. Byłem jednak ciekaw, jak Lobo obroni się czytany po raz pierwszy teraz, w wieku dwudziestu trzech lat (też gadanie, bo niby kto czytał te komiksy wtedy kiedy się w Polsce oryginalnie ukazywały, przecież nie pięciolatki?). Zaopatrzyłem się więc w Dzieciobójstwo, ale będę się trzymał angielskiej nazwy Infanticide, bo po angielsku czytałem i do tej wersji będę się później szczegółowo odnosił.
            Lobo to oczywiście z założenia parodia komiksów o super bohaterach, ale na przestrzeni kilkunastu historii powstało unikalne uniwersum (kilka razy przez samego ‘Bo niszczone), w przeciwieństwie do na przykład wspominanego już 1963. Uniwersum hałaśliwe i chaotyczne jak chyba żadne inne (teraz nie przychodzi mi do głowy jakiekolwiek, które mogłoby konkurować), będące terytorium polowań międzygalaktycznego łowcy nagród, którego jedyną dobrą cechą jest to, że (jak sam o sobie mówił w Ostatnim Czarnianie): „honorowy z niego facio”. No i jest też zabawny. Poza tym to chodzące zniszczenie. To tak jakby ktoś tego nie wiedział.
            W Infanticide to Ważniak staje się zwierzyną, na którą poluje legion jego nieślubnych dzieci, z racji swego pochodzenia skazywanych na życie w nędzy i wygnaniu we wszystkich zakątkach wszechświata. Aby go schwytać, zastawiają pułapkę... !!!SPOILER ALERT!!! – fałszywą bazę wojskową i wysyłają do Lobo pismo informujące o powołaniu do wojska. Pomysł przepięknie absurdalny, choć tym razem wydarzenia zmierzają w jedynym możliwym kierunku dość prostą drogą (Ostatni Czarnian, Lobo Vs. Mask, czy Kontrakt na Bouga miały jednak ciekawsze fabuły).
             Nie wiem za to, czy to kwestia moich coraz szerszych horyzontów (ach!), czy rzeczywiście Infanticide jest bardziej od innych komiksów o Lobo przepełnione aluzjami do różnych tworów popkultury. Z tego co w tej chwili pamiętam, w Dzieciobójstwie: samolot, którym leci Ważniak, zostaje porwany, a porywacz żąda, aby skierować go na Kubę (Monty Python?); później pojawiają się dwaj żołnierze „Brutish Empire” w wysokich, niebieskich hełmach, którzy zwracają się do siebie per „Chipp” i „Dayl” (później nie wiem czemu już wprost „Chip” i „Dale”), a plan działania wobec intruzów na swoim terytorium formułują następująco: „Cook ‘Em, Duke ‘Em, Nuke ‘Em!” (sprawdziłem, pierwszy Duke Nukem pojawił się pod koniec 1991 roku, Infanticide wyszło w 1992); w końcu Lobo bierze udział w manewrach wojskowych, w których współzawodniczą (jak idiotycznie wygląda to, skądinąd neutralne i eleganckie, słowo w kontekście tego komiksu) drużyny Niebieskich i Czerwonych (na siłę widzę w tym aluzję do Parszywej Dwunastki? Czy w USA we wszystkich wojskowych manewrach są drużyny Niebieska i Czerwona?).
             Przyznaję, że miałem niezłą radochę rozszyfrowując te smaczki, nawet jeśli dostrzegłem coś, czego w zamierzeniu tam nie miało być (choć nie sądzę). Poza tym, chyba dopiero teraz zacząłem doceniać bałaganiarską kreskę Giffena nadającą komiksowi niszowy, ekstremalny charakter (jakoś tak musiałby wyglądać punk rock, gdyby komuś udało się go narysować).
              Ostatnia rzecz, którą chcę poruszyć w tej recenzji, jest raczej luźno związana z tematem. Myślę bowiem, iż polskim tłumaczom komiksów o Lobo należy się góra krakersów za przekład takich odzywek jak: „The Main Man” -> „Ważniak”, czy „Feetal’s Butt” -> „Kurny Flać”. Dopiero teraz, kiedy miałem okazję przeczytać wypowiedzi Lobo w oryginale, w pełni doceniłem pomysłowość w tłumaczeniu, ekhm, neologizmów, które wcześniej znałem jedynie po polsku i nie miałem pewności na ile oddają ducha oryginału. Takie anglistyczne spaczenie.

Ważniak we własnej osobie, w trakcie walki z niejaką Testosterą (jeden z przykładów absurdalnego poczucia humoru twórców)...

 

Oraz Chipp i Dayl, dwaj żołnierze "Brutish Empire".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz