Tytuł: Henri Désiré Landru
Autor: Christophe Chabouté
Wydawca: Egmont (Klub Świata Komiksu)
Liczba stron, okładka: 144, bez miękkiej okładki ze
skrzydełkami
Cena: na okładce 35 zł, zapłaciłem 20 zł + paliwo
zużyte na przejazd z Mokotowa na Żerań.
Mój soundtrack: Philip Glass
„Einstein on the Beach”
Moja ocena: 6/10
Skończyłem
pisać piąte zdanie o tym, że zabieram się za pisanie, po czym skasowałem
wszystko. Okropna choroba ludzi, którzy zdążyli nabrać minimalnej wprawy w
przelewaniu myśli na papier, ale przez cały ten czas nie znaleźli ani jednego
konkretnego tematu. Jakoś takie surowe się to wprowadzenie wydaje, jakoś nie
mogę pozbyć się wrażenia, że dużo fajnych rzeczy można było tu jeszcze napisać,
tylko jakoś nie umiem ich uchwycić. Ale do rzeczy.
Komiks, który dostępuje niewątpliwego zaszczytu bycia opisanym w pierwszej kolejności, opowiada historię tytułowego pana Henriego Désiré Landru, straconego w pierwszej połowie XX wieku za serię morderstw popełnionych na wdowach po francuskich żołnierzach walczących w pierwszej wojnie światowej. Jako że jakiś czas po wykonaniu wyroku opinię publiczną zaczęły nachodzić wątpliwości co do jego zasadności, wkrótce zaczęły się pojawiać hipotezy o odmiennym przebiegu wypadków, które doprowadziły do egzekucji brodatego amanta (patrz zdjęcie niżej). Niniejszy komiks przedstawia taką właśnie hipotezę, a tekst
na okładce, który łaskawy pracownik antykwariatu raczył przepisać do
opisu aukcji na Allegro, informuje, że graficzna powieść Christophe’a Chabouté’a to pełen
napięcia i zwrotów akcji thriller. I może nieskromnie to zabrzmi, ale uważam, że
bardziej niespodziewanym zwrotem akcji będzie wiadomość, że pierwszy akapit tej recenzji wbrew pozorom wcale nie był zupełnie bez sensu i związku z całością.
Po jego napisaniu zostałem bowiem z wrażeniem, że miałem fajny pomysł na wstęp,
ale nie udało mi się go do końca wyeksploatować. Po przeczytaniu komiksu
Christophe’a Chabouté’a zostałem z wrażeniem, że autor miał całkiem fajny
pomysł, ale wyczerpał go na stu czterdziestu stronach, a można było to naprawdę
fajnie rozciągnąć (czterysta stron From Hell Alana Moore’a pokazuje, że
mordowanie kolejnych nieświadomych zagrożenia kobiet wcale nie nudzi się tak
szybko, ale o tym mam nadzieję napisać niedługo w osobnej notce).
Słowo
komentarza odnośnie fabuły - ta jest wcale wdzięczna i zgrabna, ale
reklamowanie jej jako thrillera w momencie, gdy 90% „zagadki” rozwiązać można
po przeczytaniu dwudziestu stron, to nieporozumienie. Doczytanie do końca
sprawia wprawdzie przyjemność, ale przede wszystkim ze względu na ładne
ilustracje, które są, powiedzmy, mroczne i nastrojowe (czerń i biel). Nie ma w
nich jednak nic ponadto, brakuje czegoś, co sprawiałoby, że czytając, zatrzymam
się i stwierdzę: „kurde, to było naprawdę błyskotliwe”. Dla wyjaśnienia tego
ostatniego zarzutu podam przykład ze wspomnianego już From Hell –klatka
przedstawiająca stojącą tyłem kobietę, która podwija spódnicę i sika na ulicę.
Jeden obrazek, który mówi więcej niż tysiąc słów historyków opisujących brud
Londynu XIX wieku i nędzę jego mieszkańców. I nie, to nie tanie,
naturalistyczne efekciarstwo. W Landru tego rodzaju „komentarza” próżno
szukać, bo w ogóle próżno w nim szukać czegokolwiek choć odrobinę
wykraczającego poza zwięzłą, prostą opowiastkę.
Do
polskiego wydania dołączony jest za to półtora stronnicowy artykuł od tłumacza,
który przybliża nieco postać francuskiego odpowiednika Kuby Rozpruwacza.
Wprawdzie tyle to się można z Wikipedii dowiedzieć, ale niech tam, dla leniwych
jest od razu pod ręką. I tylko niepotrzebnie się przyzwyczajałem do obszernych
dokumentacji dołączanych do komiksów bazujących na faktycznych zdarzeniach
(znów From Hell, ale i na przykład Torso).
Podsumowując,
choć w sumie niewiele jest do streszczania, fajny, bardzo ładnie narysowany
komiksik z prostą fabułą do przeczytania w jeden wieczór, a jeżeli po lekturze
zostanie nam w głowie nazwisko Henri Désiré Landru (postać historyczna),
to komiks spełni też pewną funkcję dydaktyczną. Natomiast głębi nie ma co w tym
dziełku szukać, bo jej tu zwyczajnie nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz