niedziela, 12 maja 2013

Henri Désiré Landru, czyli brodaty amant albo francuski Kuba Rozpruwacz


Tytuł: Henri Désiré Landru
Autor: Christophe Chabouté
Wydawca: Egmont (Klub Świata Komiksu)
Liczba stron, okładka: 144, bez miękkiej okładki ze skrzydełkami
Cena: na okładce 35 zł, zapłaciłem 20 zł + paliwo zużyte na przejazd z Mokotowa na Żerań.
Mój soundtrack: Philip Glass „Einstein on the Beach”
Moja ocena: 6/10

Skończyłem pisać piąte zdanie o tym, że zabieram się za pisanie, po czym skasowałem wszystko. Okropna choroba ludzi, którzy zdążyli nabrać minimalnej wprawy w przelewaniu myśli na papier, ale przez cały ten czas nie znaleźli ani jednego konkretnego tematu. Jakoś takie surowe się to wprowadzenie wydaje, jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że dużo fajnych rzeczy można było tu jeszcze napisać, tylko jakoś nie umiem ich uchwycić. Ale do rzeczy.
            Komiks, który dostępuje niewątpliwego zaszczytu bycia opisanym w pierwszej kolejności, opowiada historię tytułowego pana Henriego Désiré Landru, straconego w pierwszej połowie XX wieku za serię morderstw popełnionych na wdowach po francuskich żołnierzach walczących w pierwszej wojnie światowej. Jako że jakiś czas po wykonaniu wyroku opinię publiczną zaczęły nachodzić wątpliwości co do jego zasadności, wkrótce zaczęły się pojawiać hipotezy o odmiennym przebiegu wypadków, które doprowadziły do egzekucji brodatego amanta (patrz zdjęcie niżej). Niniejszy komiks przedstawia taką właśnie hipotezę, a tekst na okładce, który łaskawy pracownik antykwariatu raczył przepisać do opisu aukcji na Allegro, informuje, że graficzna powieść Christophe’a Chabouté’a to pełen napięcia i zwrotów akcji thriller. I może nieskromnie to zabrzmi, ale uważam, że bardziej niespodziewanym zwrotem akcji będzie wiadomość, że pierwszy akapit tej recenzji wbrew pozorom wcale nie był zupełnie bez sensu i związku z całością. Po jego napisaniu zostałem bowiem z wrażeniem, że miałem fajny pomysł na wstęp, ale nie udało mi się go do końca wyeksploatować. Po przeczytaniu komiksu Christophe’a Chabouté’a zostałem z wrażeniem, że autor miał całkiem fajny pomysł, ale wyczerpał go na stu czterdziestu stronach, a można było to naprawdę fajnie rozciągnąć (czterysta stron From Hell Alana Moore’a pokazuje, że mordowanie kolejnych nieświadomych zagrożenia kobiet wcale nie nudzi się tak szybko, ale o tym mam nadzieję napisać niedługo w osobnej notce).
            Słowo komentarza odnośnie fabuły - ta jest wcale wdzięczna i zgrabna, ale reklamowanie jej jako thrillera w momencie, gdy 90% „zagadki” rozwiązać można po przeczytaniu dwudziestu stron, to nieporozumienie. Doczytanie do końca sprawia wprawdzie przyjemność, ale przede wszystkim ze względu na ładne ilustracje, które są, powiedzmy, mroczne i nastrojowe (czerń i biel). Nie ma w nich jednak nic ponadto, brakuje czegoś, co sprawiałoby, że czytając, zatrzymam się i stwierdzę: „kurde, to było naprawdę błyskotliwe”. Dla wyjaśnienia tego ostatniego zarzutu podam przykład ze wspomnianego już From Hell –klatka przedstawiająca stojącą tyłem kobietę, która podwija spódnicę i sika na ulicę. Jeden obrazek, który mówi więcej niż tysiąc słów historyków opisujących brud Londynu XIX wieku i nędzę jego mieszkańców. I nie, to nie tanie, naturalistyczne efekciarstwo. W Landru tego rodzaju „komentarza” próżno szukać, bo w ogóle próżno w nim szukać czegokolwiek choć odrobinę wykraczającego poza zwięzłą, prostą opowiastkę.
            Do polskiego wydania dołączony jest za to półtora stronnicowy artykuł od tłumacza, który przybliża nieco postać francuskiego odpowiednika Kuby Rozpruwacza. Wprawdzie tyle to się można z Wikipedii dowiedzieć, ale niech tam, dla leniwych jest od razu pod ręką. I tylko niepotrzebnie się przyzwyczajałem do obszernych dokumentacji dołączanych do komiksów bazujących na faktycznych zdarzeniach (znów From Hell, ale i na przykład Torso).
            Podsumowując, choć w sumie niewiele jest do streszczania, fajny, bardzo ładnie narysowany komiksik z prostą fabułą do przeczytania w jeden wieczór, a jeżeli po lekturze zostanie nam w głowie nazwisko Henri Désiré Landru (postać historyczna), to komiks spełni też pewną funkcję dydaktyczną. Natomiast głębi nie ma co w tym dziełku szukać, bo jej tu zwyczajnie nie ma.

Rzeczony amant Landru na zdjęciu...

I na karcie komiksu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz