Tytuł: 1963
Autor: Alan Moore (scen.),
Steve Bissette (rys.), inni
Wydawca: Image Comics, w Polsce niewydane
Liczba stron, okładka: okładka kilobajtowa, 6 numerów x
ok. 27 stron = ok. 162 ston
Cena: nie dotyczy
Mój soundtrack: Black Sabbath
„Paranoid”
Moja ocena: 8.5/10
Bycie urodzonym w 1990 roku ma
tyle zalet, że mógłbym je wypisywać do końca tej recenzji i nie wyczerpać
listy, dlatego ograniczę się właściwie do jednej. Oprócz oglądania teledysków
Queens of the Stone Age na MTV2, rocznik ’90 chyba jako ostatni miał okazję
liznąć cokolwiek z oryginalnego etosu superbohaterów z tzw. srebrnej epoki
komiksu, czyli z lat 1956-1970. Wiem, że to całkiem sporo przed moimi
narodzinami i że cywilizowany świat komiksowy był już w nieco innym miejscu,
ale po pierwsze: Polska była wtedy do tyłu (Cartoon Network ku mojej uciesze
katował odcinki Scooby Doo, Where Are You? z przełomu lat ’60 i ’70), a po
drugie: sporo emitowanych wówczas kreskówek było wtedy jeszcze wierne tej
tradycji (Spider-Man: The Animated Series z 1994 czy Batman: The Animated
Series z 1992). Jak ktoś przegrzebie imdb pod kątem filmów z udziałem
komiksowych superbohaterów z tych czasów, to powinien znaleźć na przykład
Batmanów Burtona. Moje argumenty nadal wydają się nieprzekonywające? W takim razie,
skoro wszystko sobie ubzdurałem i o komiksach ze srebrnej epoki wiem tyle, co
Chińczycy o indywidualizmie, to czemu 1963 tak mnie śmieszy?
1963
to tytuł serii, w ramach której ukazało się sześć zeszytów parodiujących
komiksy Marvela z tamtych lat. Każdy z numerów przedstawia przygody innych
bohaterów, niezmiennie jednak inspirowanych postaciami, które rzeczywiście
rządziły wyobraźnią nastolatków. Kolejno parodiowani są: Fantastic Four,
Spider-Man, Captain America, Iron Man, Incredible Hulk, Dr Strange i Thor
(trzymam się angielskich nazw dla spójności niniejszej wyliczanki, gdyż imion
postaci z 1963 nie przetłumaczono na polski). Zatem na drodze odpowiednio (i
nie igrając z polską infleksją): Mystery Incorporated, The Fury, U.S.A.,
Hypernaut, Unbelievable N-Man, Johnny Beyond i Horus, Lord of Light stają
istoty z innych wymiarów, zmutowane gady, zabójcy JFK oraz komuniści, komuniści
i jeszcze kilku komunistów. Każdy zeszyt zawiera też kilka luźnych grafik z
bohaterami, a niektóre kończą się fikcyjnymi reklamami (szkoda, że tylko
niektóre – reklamy nowej metody nauki angielskiego i plakatów z Leninem i
Stalinem naturalnych rozmiarów są genialne).
W
typowy dla Moore’a sposób historie opowiadane w kolejnych zeszytach są
początkowo niepowiązane ze sobą. Kiedy w szóstym zeszycie bohaterowie łączą
siły w ramach Tomorrow Syndicate (w oczywisty sposób przedrzeźniającego
Avengers), historia nagle urywa się. Niestety, seria nie została ukończona ze
względu na personal issues, które wystąpiły pomiędzy twórcami. Żadna to
zresztą wiedza tajemna, artykuł na angielskiej Wikipedii przedstawia to
zagadnienie dość obszernie.
Nie
pozostaje nic innego jak delektować się tymi sześcioma opowiastkami i
wtrącanymi przy każdej możliwej okazji złośliwościami kierowanymi w stronę
Marvela i Stana Lee (cudowne aliteracje czy odnośniki do poprzednich numerów).
Może to i lepiej, że czytelnik zostaje z niedosytem. Nie, chyba jednak nie,
chcę jeszcze...
Oraz reklama przedstawiająca jednego z przywódców ojczyzny Kokarovicha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz