środa, 5 czerwca 2013

Dark Entries, czyli gdybym miał czaszkę zamiast głowy


Tytuł: Dark Entries
Autor: Ian Rankin (scen.), Werther Dell’Edera (rys.)
Wydawca: Titan Books, w Polsce chyba nie wydane
Liczba stron, okładka: twarda oprawa, ok. 215 stron
Cena: 99 pensów za egzemplarz pobiblioteczny + wysyłka do Polski = ok. 20 zł
Mój soundtrack: Creature With The Atom Brain "I Am The Golden Gate"
Moja ocena: 6.5/10

Jestem zakupoholikiem i źle się czuję, jeśli nie myślę cały czas o jakiejś paczce z zakupami, która ma do mnie przyjść. Przeważnie, o ile nie jest to nowa płyta Queens, ekscytacji starcza na jakieś trzy dni i jeśli jakaś paczka idzie dłużej (a z Wielkiej Brytanii idzie), to zapominam o niej i wyszukuję sobie nowy obiekt zainteresowania. Potem dostaję wiadomość, że jakaś „ta książka” jest do odbioru i zastanawiam się, co też sobie myślałem angażując znajomych do kupna średnio ocenianego komiksu na eBayu i czy naprawdę chodziło tylko o niską cenę i gościa w prochowcu, z papierosem i czaszką zamiast głowy na okładce. I dochodzę do wniosku, że chodziło właśnie o to.
            Wprawdzie jakiś czas temu powstał film, w którym Constantine’a zagrał Keanu Reeves i choć filmu tego nie widziałem, to plakaty rozwieszone były po całym mieście i można się było do woli za darmo napatrzeć na jego oblicze, a pomimo to byłem zdecydowanie zawiedziony, kiedy dowiedziałem się, że John Constantine ma jednak zwykłą ludzką twarz (cokolwiek mangową w niedbałym wykonaniu Werthera Dell’Edery), a nie czaszkę. Pierwsze paręnaście stron czytałem z nadzieją, że jednak się okaże, że nagle zejdzie mu skóra z twarzy, czy w jakiś inny sposób dojdzie do transformacji mangowego blondaska w postać z okładki. Do takiej transformacji nie doszło, ale i tak zrobiło się całkiem ciekawie...
Constantine, detektyw specjalizujący się w sprawach paranormalnych, w Dark Entries dostaje zlecenie zbadania tajemniczych zjawisk w domu specjalnie przygotowanym do kręcenia reality show (jak szybko minęła ich popularność...). Szybko okazuje się, że jedynym sposobem, aby zbadać sprawę, jest dołączenie do uczestników programu, którego motywem przewodnim jest strach. Za Constantinem zamykają się drzwi i od tej pory zaczynają się kłopoty.
Ciężko powiedzieć więcej, nie zdradzając fabuły. Ta jest przy okazji całkiem zmyślna i zawiera jeden bardzo konkretny zwrot akcji (nawet karty komiksu zmieniają się wtedy z białych na czarne). Poza tym, Dark Entries to koncert zajebistości Johna Constantina (podejrzewam, że to nie nowość, jeśli chodzi o tego bohatera), który cierpi katusze z braku możliwości zapalenia papierosa, romansuje z jedną z uczestniczek, a wobec innych odgrywa rolę fajniejszego starszego brata, wreszcie odkrywa, że klasycznym happy endem ta historia nie może się skończyć i zastanawia się jak to wszystkim powiedzieć, bo przecież zajebisty facet jest od działania, a nie od dyplomacji.
W skrócie: „Fajne, zgrabne, trzyma się kupy, narysowane skromnie, ale poprawnie, do przeczytania w jeden wieczór.” – Comics Dilettante. Polecam się jako źródło cytatów na okładki.

P.S. O matko, zapomniałem wspomnieć, że Ian Rankin jest jakimś strasznie znanym pisarzem sensacyjnych czytadeł. Cóż, o karierze redaktora zajawek na okładki mogę w takim razie zapomnieć.



Prawdopodobnie można by mi sprzedać w takiej okładce wszystko, choćby podręcznik do nauki łotewskiego z dołączoną płytą Oasis... 



Tym razem to był jednak po prostu komiks o Johnie Constantinie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz