Tytuł: Dark Entries
Autor: Ian Rankin (scen.),
Werther Dell’Edera (rys.)
Wydawca: Titan Books, w Polsce chyba nie wydane
Liczba stron, okładka: twarda oprawa, ok. 215 stron
Cena: 99 pensów za egzemplarz
pobiblioteczny + wysyłka do Polski = ok. 20 zł
Mój soundtrack: Creature With The Atom Brain "I Am The Golden Gate"
Moja ocena: 6.5/10
Jestem zakupoholikiem i źle się czuję, jeśli nie myślę
cały czas o jakiejś paczce z zakupami, która ma do mnie przyjść. Przeważnie, o
ile nie jest to nowa płyta Queens, ekscytacji starcza na jakieś trzy dni i
jeśli jakaś paczka idzie dłużej (a z Wielkiej Brytanii idzie), to zapominam o
niej i wyszukuję sobie nowy obiekt zainteresowania. Potem dostaję wiadomość, że
jakaś „ta książka” jest do odbioru i zastanawiam się, co też sobie myślałem
angażując znajomych do kupna średnio ocenianego komiksu na eBayu i czy naprawdę
chodziło tylko o niską cenę i gościa w prochowcu, z papierosem i czaszką
zamiast głowy na okładce. I dochodzę do wniosku, że chodziło właśnie o to.
Wprawdzie
jakiś czas temu powstał film, w którym Constantine’a zagrał Keanu Reeves i choć
filmu tego nie widziałem, to plakaty rozwieszone były po całym mieście i można
się było do woli za darmo napatrzeć na jego oblicze, a pomimo to byłem
zdecydowanie zawiedziony, kiedy dowiedziałem się, że John Constantine ma jednak
zwykłą ludzką twarz (cokolwiek mangową w niedbałym wykonaniu Werthera
Dell’Edery), a nie czaszkę. Pierwsze paręnaście stron czytałem z nadzieją, że
jednak się okaże, że nagle zejdzie mu skóra z twarzy, czy w jakiś inny sposób
dojdzie do transformacji mangowego blondaska w postać z okładki. Do takiej
transformacji nie doszło, ale i tak zrobiło się całkiem ciekawie...
Constantine,
detektyw specjalizujący się w sprawach paranormalnych, w Dark Entries
dostaje zlecenie zbadania tajemniczych zjawisk w domu specjalnie przygotowanym
do kręcenia reality show (jak szybko minęła ich popularność...). Szybko okazuje
się, że jedynym sposobem, aby zbadać sprawę, jest dołączenie do uczestników
programu, którego motywem przewodnim jest strach. Za Constantinem zamykają się drzwi
i od tej pory zaczynają się kłopoty.
Ciężko powiedzieć więcej, nie zdradzając fabuły. Ta jest przy okazji całkiem
zmyślna i zawiera jeden bardzo konkretny zwrot akcji (nawet karty komiksu
zmieniają się wtedy z białych na czarne). Poza tym, Dark Entries to
koncert zajebistości Johna Constantina (podejrzewam, że to nie nowość, jeśli
chodzi o tego bohatera), który cierpi katusze z braku możliwości zapalenia
papierosa, romansuje z jedną z uczestniczek, a wobec innych odgrywa rolę
fajniejszego starszego brata, wreszcie odkrywa, że klasycznym happy endem ta
historia nie może się skończyć i zastanawia się jak to wszystkim powiedzieć, bo
przecież zajebisty facet jest od działania, a nie od dyplomacji.
W skrócie:
„Fajne, zgrabne, trzyma się kupy, narysowane skromnie, ale poprawnie, do
przeczytania w jeden wieczór.” – Comics Dilettante. Polecam się jako
źródło cytatów na okładki.
P.S. O matko, zapomniałem
wspomnieć, że Ian Rankin jest jakimś strasznie znanym pisarzem sensacyjnych
czytadeł. Cóż, o karierze redaktora zajawek na okładki mogę w takim razie
zapomnieć.
Prawdopodobnie można by mi sprzedać w takiej okładce wszystko, choćby podręcznik do nauki łotewskiego z dołączoną płytą Oasis...
Tym razem to był jednak po prostu komiks o Johnie Constantinie.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz