Tytuł: Severed
Autor: Scott Snyder, Scott
Tuft (scen.), Attila Futaki (rys.)
Wydawca: Image Comics
Liczba stron, okładka: 7 numerów x ok. 30 stron = ok. 210
stron
Cena: ok. 130 zł
Rok wydania: 2011-2012
Mój soundtrack: The Urban
Voodoo Machine – Bourbon Soaked Gypsy Blues Bop’n’Stroll (co za idiotyczny
tytuł)
Moja ocena: 6.5/10
Po przerwie zabieram się znowu do
pitolenia na temat, o którym wiem zgoła niewiele, ale który wciąż niezmiennie
mnie pociąga. Czas wrzucić coś nowego choćby po to, żeby sprawdzić, czy
pamiętam hasła do bloga.
Pochylam
się więc dziś nad Severed – horrorem napisanym i narysowanym bez
kompromisów z wydawcą, w stu procentach w zgodzie z widzimisię autorów – a
przez to oczywiście niepowtarzalnym, wyjątkowym i tak dalej. A przynajmniej takie
to buńczuczne deklaracje zamykają pierwszy zeszyt. I tak po prawdzie, to tyle
(jeden zeszyt) wystarczyło, żeby mnie zdenerwować i nastawić negatywnie do
całości. Doczytałem jednak do końca...
Severed
to historia młodego chłopaka, dopiero co nastolatka, który wyrusza w podróż
przez Amerykę, aby odnaleźć swojego ojca – podróż, która oczywiście zamienia
się w piekło. W tym miejscu wtrącę kilka słów odnośnie „ukomiksowienia”
horroru. Oczywiście horror horrorowi nierówny, a sposoby straszenia zmieniają
się – od archaicznego budowania nastroju za pomocą rekwizytów i scenografii (co
dziś nie może nie wzbudzać nostalgii), przez powolne odkrywanie zawiłej fabuły
i jeszcze bardziej zawiłych umysłów psychopatów, aż po dzisiejszą strategię
wzbudzania tępego, fizjologicznego strachu za pomocą irytującej muzyki i szczęk
wyskakujących z ciemności.
Niezależnie od dominującego sposobu na straszenie, twórcy filmowych horrorów mogli zawsze polegać na robieniu wrażenia obrazem – często wyświetlanym krótko, niewyraźnie i z zaskoczenia.
Twórcy horrorów książkowych mogli z kolei polegać na wyobraźni czytelnika, która
odpowiednio pobudzona powinna wiedzieć najlepiej jakie obrazy wykreować, by
przestraszyć swojego „pana”. Twórcy horroru komiksowego wydają się być
pozbawieni tych atutów. Obrazkowi na papierze można się bowiem przyglądać do woli, więc
niedopowiedzenia przeważnie wyglądają tanio i biednie. Co więcej, niezależnie
od nałożonych efektów obrazek nie będzie miał dynamiki filmu. Z drugiej strony
fakt istnienia konkretnego obrazka zabija aktywność wyobraźni i możliwość osobistych skojarzeń i interpretacji. Komiks nie może też używać
słów w ten sposób co książka – grać relacjami między nimi, zaskakiwać
nietypowymi zestawieniami i tak dalej. Dobrze użyty w tekście oksymoron może
pobudzić wyobraźnię do zbudowania całej porywającej sceny, ale dosłownie
zilustrowany okaże się bełkotem. Na domiar złego, komiksowy horror nie bardzo
może korzystać z narzędzi typowych dla samego medium komiksu – bo specyficzna komiksowa
schematyczność ujawni się po prostu jako nuda, a dystans do bohaterów i
wydarzeń zepsuje posępny nastrój. Decydując się więc na przedstawienie
przerażającej historii w komiksowej formie, autorzy podjęli nie lada wyzwanie –
sam nie wiem, czy wiedzieli jak wielkie.
Gdyż mając
powyższe na uwadze, okazuje się, że nie ma innego wyjścia – komiksowy horror,
jeśli nie jest gotów na pewne kompromisy, po prostu MUSI mieć GENIALNĄ
historię. I właśnie tu leży pies pogrzebany. Historia przedstawiona w Severed
jest raczej słaba, i to przynajmniej na kilku płaszczyznach.
Po pierwsze –
zło w tej historii jest niespecjalnie oryginalne, niespecjalnie przekonujące i
niespecjalnie wciągające, przy czym wciągające horrorowe zło to dla mnie takie,
którego częścią mógłbym sam być. Niby filmy kręcone są tak, że instynktownie
stajemy po stronie „dobrych”, ale cholera, te zombiaki przecież też są całkiem
zajebiste. Villain z Severed nie jest.
Po drugie –
niech ktoś mi wytłumaczy, po co miałbym oglądać film czy czytać książkę, która
zaczyna się od prologu ukazującego starość bohatera, co na samym początku daje
mi informację, że bohater przeżyje wszystko, co się będzie dalej działo, a potem
pokazuje mi nie dość że działania zła w pełnej krasie i w zbliżeniu, to jeszcze jego plany
dotyczące protagonisty, tak, że przez kolejne x godzin filmu/rozdziałów książki
czekam, aż bohater w końcu dowie się tego, co ja wiem, denerwując się przy tym
co chwila, bo przecież widzę, jak pakuje się prosto w niebezpieczeństwo. Fabuła
horroru przeważnie odkrywana jest według jednego z kilku podstawowych kluczy, a
autorzy Severed wybrali akurat ten, który mi osobiście zapewnia minimum
satysfakcji przy maksimum nerwów.
Po trzecie – Severed
ma słabych bohaterów. Niby zwroty akcji są, ale wszystko opowiedziane jest tu w
tak bezpłciowy sposób, że w gruncie rzeczy czytelnikowi wszystko jedno co się z
postaciami stanie, tym bardziej skoro może z duża dozą prawdopodobieństwa
obstawiać, które z nich przeżyją. Równie niewyraźne jak postacie pierwszego
planu jest tło akcji – Ameryka początku XX wieku: z założenia – miejsce młode i
dzikie, w którym nadal czai się prastare zło; w praktyce – w dużej mierze
dzięki skądinąd pięknym, ale nie do końca trafionym ilustracjom – kraina pusta
i wyludniona jak po atomowej zagładzie.
Ta wyliczanka uzmysławia przede wszystkim, jak ciężkim zadaniem jest połączenie formuły komiksu z gatunkiem wypracowanym przez inne media. O ile tłumaczenie książek na filmy odbywa się w w pełni profesjonalny sposób i z pełną świadomością cech charakterystycznych dla obu form, o tyle żenienie komiksu z filmem bądź literaturą, to na razie poruszanie się w ciemnościach.
Mimo
wszystkich tych wad, Severed czyta się nadal nieźle. Jak wspomniałem,
ilustracje są piękne i dla innej fabuły byłyby doskonałe. Niestety, w
podsumowaniu należałoby stwierdzić, że to kolejny komiks, który można z
przyjemnością przeczytać, ale można też znaleźć jeszcze przyjemniejszy sposób
spędzenia tego czasu.
Aha, niedługo postaram się opisać
coś z Hellboya, jako przykład udanego pożenienia konwencji.
I zacząłem dodawać daty wydania
komiksu.
I jadłodajnia zaspokajająca bardziej wymagające podniebienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz